Słowo wstępne.

Cokolwiek uda mi się na tych łamach wymodzić, traktowane ma być bezosobowo oraz jako nieofensywne a jedynie refleksyjne paplanie o wszystkim i o niczym.

wtorek, 4 maja 2010

Mistrz kierownicy wcale nie chce uciekać.

Nazwijcie mnie nieopierzonym kierowcą. Jeżdżę bolidem typu Civic dopiero od dwóch niespełna lat, na motocyklu trochę dłużej - latek pięć. Możecie wołać, że nie mam nic do gadania, w końcu co ja wiem. Drzyjcie ze mnie pasy a ja i tak napiszę co mam do napisania. Nienawidzę, po prostu nie znoszę uczestniczyć w tym, co jakiś chory umysł mógłby nazwać ruchem ulicznym w Krakowie. Oczywiście muszę tu zaznaczyć granicę między jazdą na dwóch i czterech kółkach. Kiedy prowadzę motocykl staram się mieć wszystko w czterech literach i jakoś mi się udaje nie zapluć wnętrza kasku...

Tymczasem w samochodzie jestem uwięziony. Siedzę jak kurczak w klatce, bez żadnej drogi ucieczki: bo założyć trzeba, w Krakowie, że stoję w korku. Głos zabierają tu Prawa Murphy'ego. Prawem przyrody jest to, że kiedykolwiek nie wyjadę z domu, by coś szybko załatwić, na trasie mojego przejazdu pojawiają się korki giganty. Oczywiście, korki te wcale nie muszą tworzyć się przed każdymi możliwymi światłami, dziurami w nawierzchni, spacerującymi staruszkami... Ale tworzą się dzięki niesamowitym krakowskim kierowcom. Myślę, że mógłbym nawet wyróżnić pewne archetypy.


Typ pierwszy - prawo jazdy robione przed wojną.
Ostatnio na mojej ulicy miała miejsce kolizja drogowa spowodowana przez leciwego kierowcę Skody Favorit, który to kierowca posiadał szklane oko. Skłoniło mnie to do przemyśleń - co do diabła robił ten człowiek za kierownicą pojazdu, który jest w istocie półtoratonowym klocem z żelaza i skaju? Czy szklane oko i artretyczne stawy poradzą sobie, kiedy przed maskę wybiegnie dziecko na osiedlu? Czy w zimie na oblodzonej drodze para suchych jak wierzbowe witki rąk zdoła nadać Favoritce jakiś konkretny tor jazdy? Oczywiście, znam ludzi, którzy będąc w wieku ogólnie nazywanym "podeszłym" doskonale sobie radzą z prowadzeniem samochodu. Ale to są wyjątki. Tymczasem po ulicach suną Matizy i Swifty, którymi powożą kobiety z "dobrego rocznika" - suną przez skrzyżowania nie mając żadnej widoczności na boki (okulary mają wąski zakres widzenia, a głowy przecież nie odwróci), swoimi niewielkimi, ale za do wyładowanymi po brzegi Tico i Seicento wymuszają pierwszeństwo przy zmianie pasa. U nich nie występuje zjawisko "martwej strefy" za tylnym prawym słupkiem. Cały świat jest dla nich martwą strefą.

Typ drugi - strach ma wielkie oczy.
Zwykle typ ten reprezentują kobiety. Znacie to: Przed wami jedzie samochód z prędkością 30km/h poniżej dopuszczalnej. Wlecze się. Płynie. By jednoznacznie stwierdzić, czy się porusza, trzeba by użyć teodolitu. By zbadać czas dojazdu z Kauflanda pod blok, należy zaopatrzyć się w kalendarz. Gdy po dwudziestu minutach psychicznych męczarni wyprzedzacie to zjawisko, oczom waszym ukazuje się sylwetka kierowcy. Ręce kurczowo ściskają kierownicę w pozycji "za pięć pierwsza" a twarz znajduje się w takiej odległości od deski rozdzielczej, że możliwe jest swobodne dłubanie wskazówką prędkościomierza w nosie. Widoczność na boki i w lusterkach jest w tym przypadku zerowa. Osoba jadąca w ten sposób widzi jedynie wąski "tunel" przestrzeni przed sobą, przez który jedzie w panicznym strachu przed wszystkim, w tym także przed własnym samochodem. Brak jakichkolwiek umiejętności związanych z prowadzeniem samochodu i wiedza ogólna o jego budowie charakterystyczna dla Inuitów powodują, że w kierowcy narasta paniczny lęk przed światem widzianym zza kierownicy. To jest właśnie najgroźniejszy typ kierowcy. Morderca na czterech kółkach. Rozjedzie wasze dzieci i odtoczy się dalej z prędkością styranego żółwia, bo będzie się bał sprawdzić, co to był za hałas.

Typ trzeci - single player.
To kierowca, który jest jedynym prawdziwym człowiekiem na ulicach, ponieważ w jego mniemaniu reszta to boty, na podobieństwo obdarzonych sztuczną inteligencją postaci z gier komputerowych. Ten kierowca użytkuje wszystkie drogi tak, jakby był ich właścicielem. Nie zauważa istnienia przepisów ruchu drogowego dopóki nie zauważy ich łamania u innych kierowców. Uważa obowiązek jazdy na światłach w dzień za niedorzeczność, a migacze są dla niego opcją do wyboru. Potrafi z pięścią przyspawaną do klaksonu przebić się przez skrzyżowanie na pełnym gazie, a zaraz potem wlec się lewym pasem, tamując ruch. Najczęściej kierowca taki porusza się samochodem terenowym lub jakimkolwiek innym z tak zwanej "górnej półki cenowej" - to właśnie posiadanie drogiego/dużego samochodu jest pierwszym czynnikiem tworzącym trzeci typ kierowcy. Typ, który praktycznie zawsze reprezentują mężczyźni. Jako drugi czynnik wyróżniamy: krótkiego ptaszka, kiepską pracę, twarz jak roztopiony kalosz lub żonę, która nie dość że jest brzydka to jeszcze wredna.

Typ czwarty - Mika Hakkinen Nowej Huty.
Młody człowiek, podobnie jak typ trzeci, przeważnie samiec. Obdarzony nierzadko majętnymi płodzicielami, rzadko za to obdarzony rozwiniętym przodomózgowiem. Nawet jeżeli użytkowany przez niego samochód ma silnik kosiarki Gardena albo nadwozie kształtem przypominające bidet on i tak jest święcie przekonany, że może "wycisnąć z tego cacka" więcej, niż kierowcy formuły pierwszej. O tuningu takich cudownych pojazdów postaram się jeszcze kiedyś napisać, bo to temat na opowiadanie, jeśli nie na książkę. Ciekawe jest to, co ostatnio zaobserwowałem: kierowcy typu czwartego podczas jazdy bardzo pochylają się w lewo, jadą praktycznie dotykając łysą czaszką (lub białą czapeczką Nike) szyby a rękę wpijają wgłęboko w podłokietnik w drzwiach. Nie wiem co, poza skoliozą, daje taki sposób prowadzenia samochodu.

Pozostałe typy.
Oczywiście nie typ, a już gatunek, jakim jest złotówa (taryfiarz) zasługuje na cały elaborat, podobnie jak vanman, kierowca Skody, kierowca Saaba a także kierowca samochodu dostawczego piekarni Awiteks. Nie będę już zanudzał, ale obiecuję podjąć temat jak któryś z nich znów zalezie mi za skórę.

Cytując Pana Nowaka: Dziękuję za wypowiedź.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz