Słowo wstępne.

Cokolwiek uda mi się na tych łamach wymodzić, traktowane ma być bezosobowo oraz jako nieofensywne a jedynie refleksyjne paplanie o wszystkim i o niczym.

czwartek, 6 maja 2010

Szalonych kierowców ciąg dalszy

Raduje się pewnie niejeden duch, gdy znów planuję powyżywać się kapkę na kierowcach. Wczoraj miałem bowiem okazję poznać, czy też raczej przypomnieć sobie, kolejne wspaniałe zachowania krakowskich driverów. Piszę "krakowskich" nie dlatego, że pod względem otumanienia za kierownicą stanowimy tu, w Krakowie, klasę samą w sobie. Wolę po prostu nie generalizować na cały kraj czy też Świat, kontynent, co tam jeszcze... Wolę nie generalizować, bo się jeszcze okaże, że dla przykładu w Zduńskiej Woli czy w Białykale żyją sami kierowcy rajdowi i oni teraz chcą mi urwać uszy. A więc Kraków.



Czy rzuciło Ci się w oczy, że kiedy kierowca przed Tobą widzi czerwone światło, rozpoczyna hamowanie już trzysta metrów przed skrzyżowaniem? Wydaje mu się najwyraźniej, że nie prowadzi Nissana Almery rocznik '99, tylko Kontenerowiec transoceaniczny Leda Maersk, którego droga hamowania jest dłuższa niż polskie autostrady. Zapamiętaj: każdy nędzny kierowca, ze skopanym przez poczucie własnej nieporadności za kierownicą ego, prowadzi swój "wóz" tak, jakby to był gwiezdny niszczyciel typu Super. Bierze zakręty szerokim łukiem, parkuje na dwóch miejscach parkingowych na raz, a do świateł toczy się przez pół kilometra. Najczęściej jest on przedstawicielem trzeciego typu kierowcy, który już opisałem w jednym z poprzednich postów. Drugą przyczyną miarowego wyhamowywania na długim odcinku zdaje się być z kolei przynależność do grupy typu czwartego; taki człowiek za wszelką cenę nie chce zatrzymać się ostatecznie na czerwonym świetle, by mieć dobrą pozycję wyjściową do startu z piskiem opon.  Toczy się więc ze stałą prędkością sanatoryjnego spaceru, na "jedynce", z nogą przygotowaną nad pedałem gazu. I z podbródkiem wysuniętym ponad obrys kierownicy.
Drugim ciekawym i do końca niezrozumianym przeze mnie rytuałem jest zatrzymywanie się na światłach w dużej odległości od poprzedzającego samochodu. Często taki czyn popełniają osoby należące do pierwszego typu, dla których pojęcie o tym, gdzie się zaczyna i kończy ich samochód, jest czystą metafizyką. Typ drugi natomiast zatrymuje samochód w odległości około trzech metrów od poprzedzającego... Ponieważ boi się, ze mu najedzie na tył. Bosko. I tak jak zwykle najgorszy okazuje się kierowca typu trzy, ponieważ on zatrzymuje się nierzadko kilkanaście metrów za innym pojazdem, ponieważ: a) on musi mieć miejsce na start jak na wyścigach formuły 1, b) nie będzie wąchał spalin żadnego nędznego, taniego samochodziku oraz c) widziałeś kiedyś, żeby krążownik cumował tak blisko?
Terry Pratchett twierdzi, że najkrótszym odmierzalnym okresem czasu jest tak zwana "nowojorska sekunda" - czas, jaki upływa od zapalenia się zielonego światła do momentu, kiedy taryfiarz za Tobą zaczyna trąbić jak opętany. Nowojorska sekunda występuje również w Krakowie, ale taksiarze nie zawsze z niej korzystają. Jedni z nich, oczywiście, ciągle się gdzieś spieszą i rąbią w klakson tak długo i z taką siłą, że wybucha im w twarz zainstalowana w kierownicy poduszka powietrzna. Inni natomiast, jak gdyby na przekór, wloką się swoimi trzydziestoletnimi Mercedesami w kolorze chorej dwunastnicy. Z łokciem chłodzonym przez strumienie powietrza za oknem, spacerują i rozglądają się, wypatrując klientów. Ok, ale to nie jest Nowy Jork, Szanghaj ani Londyn. Tutaj nikt nie wybiega na ulicę machając ręką i krzycząc "taxi!", gdyż każde takie zachowanie skończyłoby się śmiercią na masce Mercedesa W201. Dlatego mamy taksówki na telefon. Stój więc na postoju, złotówo, nie denerwuj mnie.

Już wspominałem, że napiszę kiedyś o kierowcach Awiteksu. Możesz nie wiedzieć co to jest - to sieć piekarń, które cieszą się zasłużoną sławą najtańszych i oferujących najgorsze pieczywo w Krakowie. Tak się składa, że ich tajna baza mieści się na końcu mojej ulicy. Narażony więc jestem na kontakt z kierowcami ich dostawczych półciężarówek. Prawdopodobnie przechodzą oni jakieś testy, zanim dostaną tę robotę. Jeżeli lekarz udowodni im posiadanie chociażby jednej działającej synapsy wewnątrz czaszki, od razu odpadają z eliminacji. Na teście muszą odpowiedzieć na pytania dotyczące ich ego, rozmiaru używanych prezerwatyw, ich życiowych niepowodzeń, kompleksów i braku wyobraźni. Gdy okaże się, że kandydat nie nadaje się na kierowcę dostawczaka, automatycznie dostaje pracę kierowcy dostawczaka. Jak inaczej można wyjaśnić fakt, że jak dotąd wszyscy kierowcy Awiteksu, jakich miałem wątpliwą przyjemność spotkać na drodze, są chamscy, wulgarni w zakresie elaboratów wygłaszanych przez okno szoferki oraz nie posiadają czoła? Prawdopodobnie żarówki z ich kierunkowskazów oświetlają teraz wnętrze hali piekarniczej, bo na pewno nie ma ich tam, gdzie być powinny. Podobnie światła mijania, które jak już cudem jakimś są włączone (pewnie przez kierowcę, który zapomniał je zgasić, jak wyjeżdżał na ulicę), świecą jak lampki ogrodowe z telewizji Mango.
Moja mama często po wyjściu z samochodu powtarza "gdybym miała w tym zamontowany karabin..." ma absolutną rację. Gdyby można było likwidować beznadziejnych, zagrażających bezpieczeństwu innych ludzi kierowców, wiele bochenków chleba w Krakowie musiałoby być dostarczane na piechotę.

2 komentarze:

  1. Wybacz drogi Barnabo, ale jaki jest sens gnania do czerwonego światła? Po to tylko, żeby zatrzymać się gwałtownie, wybijając zęby, a następnie tuż po zatrzymaniu ruszać z miejsca (prawa Murphy'ego)? Po stokroć wolę delikatnie dojechać do czerwonego światła - owszem nie wlekąc się znów, licząc, że do pokonania skrzyżowania wystarczy mi redukcja, a nie zatrzymywanie się. Samochód lub motocykl nie jest tankowcem, jednak dojeżdżając do skrzyżowania trzeba się liczyć z plamą płynu hamulcowego, oleju, która to może spowodować, że gwałtowne hamowanie po sprincie do czerwonego światła staje się bardzo niebezpiecznym. A i bez plam może stać się buba. Taka jazda, ze zwalnianiem, widząc czerwone światła, nazywana jest "płynną", choć to w zasadzie tylko jeden z jej elementów. Polecam Ci praktykowanie, odczuje to Twój portfel i umiłowana Honda (w sumie obie), a w przyszłości Yamaha. Sprzęgło, łańcuch, hamulce, opony i oczywiście zużycie paliwa. Co do odstępów stojąc już na czerwonym świetle, do którego tak uparcie zapierniczałem, to przy zmianie świateł dużo płynniej się rusza, gdy między autami są większe odległości, bo może ruszać kilka aut jednocześnie, a nie jedno po drugim, marnując cenny czas cyklu. Nie można przecenić oczywiście niezbędnej przestrzeni przed maską, gdy jadącemu przed nami panu ze szklanym okiem wypadnie sztuczna szczęka i nagle zapragnie jej szukać, gwałtownie się zatrzymując, albo zobaczy jednak to nieszczęsne dziecko jadące rowerem przez przejście na czerwonym świetle i postanowi go nie rozjeżdżać, tylko gwałtownie zahamuje. Odstęp dobra rzecz. Pozostałe wpisy mi się podobają, ten jak dla mnie nietrafiony. Pozdrawiam, Korba :]

    PS. Liczę, że skomentujesz kiedyś którąś z akcji typu "motocykle są wszędzie", bardzo chętnie i wtedy coś od siebie napiszę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za obszerny i treściwy komentarz.

    Zwłaszcza, że z jego treścią muszę się zgodzić... Sprostuję więc moje intencje i znaczenie notki powyżej. Otóż, co do zatrzymywania się przed czerwonym światłem: Wcale nie jestem zwolennikiem gwałtownego zatrzymania, zresztą wszystko co piszesz powyżej na ten temat jest słuszne. Ale: ja mam tu na myśli nie jedynie płynne zatrzymanie (czytaj "prawidłowe"), tylko przesadnie długie toczenie się do skrzyżowania. Coś takiego może i jest nieszkodliwym działaniem na trasie takiej jak "siódemka" z Krakowa do Warszawy, gdzie światła zatrzymują jedynie sznur samochodów. W mieście natomiast opieszałość kierowcy na jednym skrzyżowaniu może odbijać się na płynności ruchu na powiązanych ulicach. Powolni kierowcy, bo o takich mi chodziło, są jednym z czynników przyczyniających się do powstawania korków w mieście. To mnie, nawiązując do tytułu bloga, wkurza.

    Druga sprawa, czyli odstępy. Również nie uważam, że samochody powinny się niemal ze sobą stykać podczas jazdy i że bezpieczny odstęp jest potrzebny. Ale postawmy sprawę jasno: bezpieczny odstęp to nie jest półtorej długości samochodu. Podobnie jak w pierwszej poruszanej kwestii, tak i tu działanie takie prowadzi do upośledzenia płynności i sprawności ruchu miejskiego. Pamiętajmy, że ulice i ich odcinki między skrzyżowaniami, szczególnie w centrum, mają ograniczoną długość. Dochodzi do sytuacji, że hamowanie przed czerwonym światłem rozpoczynamy trzysta metrów przed linią zatrzymania, mimo iż przed nami jest jedynie sześć czy siedem pojazdów (a mówię tu o niskich, miejskich prędkościach). I kiedy w normalnej sytuacji przy zapaleniu zielonego światła dawno stalibyśmy w miejscu i byli gotowi do ruszania... tak teraz jesteśmy sto pięćdziesiąt metrów od świateł i na półsprzęgle toczymy się za takim czy innym "krążownikiem".

    Słowem: nie denerwuje mnie wcale ani ostrożność, ani delikatna, płynna jazda. Denerwuje mnie bezmyślność, która ogarnia bardzo wielu kierowców, nieświadomie dokładających swoje trzy grosze do krakowskich korków.

    Dzięki za uwagi i mam nadzieję, że przyszłe posty również uznasz za stosowne skomentować. A co do "peesa": nie bardzo rozumiem o którą akcję Ci chodzi, bo jeżeli o te żółte naklejki motocykle są wszędzie"... To temat nie nadaje się na tego bloga, bo mam taką naklejkę na tyle puszki. Czyli raczej mnie ona nie wkurza. :) W sumie popieram ostatnie akcje motocyklistów i nie bardzo potrafiłbym znaleźć materiał na notkę. Ale jeżeli Ty masz jakieś przemyślenia i coś Cię w takiej akcji wkurza, napisz. Najlepiej tu, w komentarzach, skoro już powstała taka wymiana zdań.

    Pozdrawiam,
    Barnaba

    OdpowiedzUsuń